11 maja 1983

 


11 maja 1983 późne popołudnie.

11.05.2025 – 42 lata na Frynie.

A ogólnie 53 lata w Rudzie Śląskiej – jestem Ślązakiem całe życie – najpierw od urodzenia w 1952 roku DOLNOŚLĄZAKIEM, a od roku 1972 GÓRNOŚLĄZAKIEM – ale nie hanysiakiem !!

 

____________________________________________________________ 

 



11 maj 1983 – Ruda Śląska [Kaufhaus / Fryna)
Jeden z najbardziej zapamiętanych dni w moim życiu na Śląsku

 

Fragment książki  ‘GOROL – syn chadziajki’

Rano byłem u kolesia deejaya w Siemianowicach Andrzeja Matuszka pohandlować płytami z USA. Działaliśmy w tym zakresie regularnie i na sporą skalę ponieważ spływały do mnie (deejaya znanego dość szeroko w USA i UK) masowo płyty promocyjne z wytwórni płytowych. Po południu moja pierwsza i ukochana wtedy żonka Baśka poszła z córką z Kaufhausu gdzie mieszkaliśmy na miasto (Fryna) – kolejny raz poszukać mieszkania – pustostanu. W tamtych czasach (szczególnie tu na Śląsku) pojawiało się ich sporo i dość często. Po około 2h wróciła rozentuzjazmowana na 200% i niemal krzykiem oraz w dużym podnieceniu i pośpiechu zaczęła zdawać relację co też znalazła …

 

„Jest mieszkanie ! - stoi puste od 3 lat !

Ludzie uciekli / wyjechali do Niemiec !

Leży tam tylko dużo zasuszonych klocków, gówien znaczy i butelek po gorzale !

Gadałam z sąsiadką, która mnie zachęcała do szybkiego sprowadzenia się, zajęcia mieszkania żebym się ‘wprała’ na chama !”

 

Tak na Śląsku (wprać się) określało się wtedy (nie wiem jak jest dziś) – nielegalne, a raczej „obywatelskie” zajęcie pustostanu nad którym władza komusza nie panowała !!

Pobiegliśmy jeszcze raz w to miejsce bo trudno mi było w to uwierzyć. Tyle wcześniejszych i licznych prób i starań spełzło na niczym. Zaliczyliśmy w pośpiechu (sadząc po dwa, trzy schody) 3 piętro, drzwi były tekturowe (jak to w PRL), zniszczone, dziurawe bez zamka i na stałe otwarte. W środku faktycznie ‘suche klocki’ i butelki po menelach, jakieś szmaty i ohydny smród. Widok przez okna piękny – centrum Fryny, główna ulica Niedurnego i ta druga Kościuszki, obok.

‘OK – ty wracaj do domu i pakuj rzeczy’ – powiedziałem do Baśki. A ja pędzę na Wirek (dzielnica Rudy Śląskiej) – jakieś 2km – na postój bagażówek. Dobiegłem ostatnie kilkadziesiąt metrów i zdyszany wystartowałem do gadki z kierowcami dwóch bagażówek bo chciałem całą tą akcję z przeprowadzką wykonać jak najszybciej. Jakieś 15 minut później bagażówki stały już pod domem na Gwardii Ludowej 2 - parter (Kaufhaus). Pierwsze graty skrzętnie układane zajmowały swoje miejsce wewnątrz bagażówek marki ‘Żuk’. Pomagało kilku sąsiadów hanysiaków bo od zawsze to twierdzę i zdania nie zmienię że większość z nich to przyzwoici ludzie, którym obce są te negatywne zjawiska opisywane w tej książce !! Wygłupy uskutecznia jedynie tzw. i słusznie oraz celnie – „opcja-hanys-niemiecka” – wroga zarówno Śląskowi jak i Polsce.

Gotowe ! Załadowanie meblami itp. gratami dwóch pierwszych bagażówek zajęło jakieś 30 minut. Nie byliśmy zamożni toteż i nasz dobytek był cienki i łatwy do przeprowadzki. 5 minut później podjechaliśmy pod dom na ul Kościuszki na Frynie ale od tyłu, od podwórka. Dobrze że były do niewielkie bagażówki marki ‘Żuk’ bo większe by nie wjechały w te wąskie poniemieckie bramy. Kierowcy (tak to z nimi ustaliłem) za stosowną opłatą brali udział w załadunku i rozładunku. Do pomocy przyłączyli się też nowi sąsiedzi Holeczek i jego żona oraz Gomoluch – wszyscy też mieszkali na 3 piętrze. Większość gratów zostawialiśmy na placu i szybko wracali po następne szykowane przez ekipę Baśki z naszą nianią Anielką na czele.

Po jakichś dwóch godzinach zamykałem drzwi małego dwupokojowego mieszkanka w paskudnym familoku poniemieckim na Kaufhausie w którym, z przerwami niewielkimi, spędziłem ponad 10 lat. Na nowym adresie wnosiliśmy resztę mebli na to trzecie piętro i po-lekku rozstawiali w czterech dużych pomieszczeniach – ponad 80m2 z czego jedno było kuchnią. Drzwi tego wieczoru i nocy zastawiliśmy meblami bo zamka nie było. Następnego dnia rano pogoniłem do administracji domów mieszkalnych huty „Pokój” z nadzieją załatwienia sprawy, padły nawet kwoty łapówy co wówczas było normą – ale gdzie tam … Osiołek którego postawiono na stanowisku kierownika tej administracji wydarł na mnie ryja z niedowierzaniem „co też ty mi tu przynosisz za bzdury kosmiczne – to niemożliwe” – znaczy takie wieści, że pustostan 3 letni, itp. „Zaraz załatwiam eksmisję” – darł ryja dalej. Posrany z lekka wróciłem na nowy adres relacjonując Baśce że nic nie zdziałałem … A ona nie wiele się zastanawiając ubrała oba małe dzieciaki Ewcię lat 7 oraz Piotrusia lat 3 i wolno, spokojnie poszła z nimi do Urzędu Miasta zabierając nasze ‘dowody osobiste’ aby nas zameldować – no bo był to sławetny ‘stan wojenny’ i wszelakie formalne niedociągnięcia były ostro karane. W urzędzie trafiła do sekretariatu wojskowego naczelnika miasta czy jakoś tak. Jak ten usłyszał że idzie o 3 letni pustostan i trudności jakie stwarza hutnicza administracja domów to wpienił się mocno, a że był półkownikiem i teraz miasto było pod jego zarządem – to zdecydował natychmiastowo – „pani Alu” – kierując te słowa do swojej sekretarki – „Zameldować mi tą młodą i ładną rodzinę (bo Baśka była rzeczywiście ładniuśka i nasze dzieciaczki blondaski także) bez zbędnych formalności w tym mieszkaniu, a tą fujarą z administracji domów huty „Pokój” co to nie wie czym zarządza - zajmę się oddzielnie”.

Baśka rozpromieniona wróciła do domu rzucając dowodami na stół ze słowami – „zajrzyj”. „Boże mój” - zakrzyknąłem (jakem total niewierzący) ujrzawszy pieczątki meldunkowe a na nich nowy adres. „No to mamy to - póki ‘stan wojenny’ i wojsko w mieście rządzi to mogą nam naskoczyć” – powiedziałem do Baśki. W następnych dniach i tygodniach zabraliśmy się do skromnego remontu. Drzwi, piece do wymiany, naprawa okien i elektryki, kranu oraz kanalizacji. Sporo to kosztowało ale pracowałem wtedy od rana do późna w nocy. W sumie jakieś 16h codziennie. Rano na katowickim bazarze handlując legalnie zagranicznymi płytami gramofonowymi, a po nocach jako deejay, grając imprezy w studenckim klubie ‘Gwarek’ w Gliwicach na rynku. Czas pozmieniał to i owo. Rozwiodłem się po latach z Baśką. Ewcia mieszka w Italii, Piotruś w Holandii, a ja z nową żonką Sonią i kolejnymi dzieciaczkami – Normanem i Brandonem  wciąż na tym samym śląskim adresie (w 2025 roku to już 42 lata) …


... kliknij w foto aby powiekszyć ...

MÓJ DOM

... tak było kiedyś
z mojego teraz okna zwisała wtedy hitler szmata
no bo tacy tu wtedy mieszkali ...



a tak jest dzisiaj
za wyjątkiem, że miejskie eko-bandziory, 
w ramach swojej wrodzonej głupoty i prymitywu, 
wyharatały dwie wysokie i piękne akacje

prawa strona, 3 piętro
to ładne nowe okno z którego na dawnej fotce zwisała hitler szmata


CENTRUM FRYNY

mój dom



ten dzisiejszy bo wcześniej mieszkałem
pod dwoma adresami na Schlafhaus i Kaufhaus
(wymawiane przez tubylców Szlafałz i Kafałz)

Na paru starych fotkach widać sporo hitlerowskich flag wywieszonych z okien domów. Jedna z nich zwisa z okna mojego aktualnego mieszkania. Wynika z tego, że w pewnym okresie historii naszej dzielnicy sporo tu mieszkało hitlerowskich faszystów, ale także trzeba brać poprawkę na fakt, że terror hitlerowski nie dawał ludziom zbyt wielkiego pola manewru. Przychodził jakiś gestapowiec i kazał wywieszać flagi - szczególnie jak się mieszkało przy głównej ulicy. Podobnie było i u nas w czasach PRL. Jak raz odmówiłem wywieszenia na    1-go maja czerwonej szmaty, którą mi dostarczył jakiś komucha z KM PZPR, którego siedzibę miałem za oknami na przeciwko - to wsadzili mi kolegium i groźbę, że mnie wyeksmitują z mieszkania !! No i można sobie było zgrywać bohatera na przeciw komuszej potęgi i aparatu prześladowczego. Podobnie pewnie było w przeszłości na Frynie kiedy to władcami miasta byli hitlerowcy. Nazwali sobie rynek "adolf hitler platz" a ludziom kazali zawieszać swoje ohydne szmata-flagi z pokrzywionym krzyżem w oknach. Mam kilka starych fotografii z 1940 roku - widok na główną ulicę 'herman goring strasse' – dzisiejsza Niedurnego - skrzyżowanie ul. Kościuszki i Niedurnego z okien zwisa pełno hitla-badziewu - na starych fotkach widać też sporo balkonów, które po wojnie polikwidowały durnowate komuchy władające hutą i tym miastem !!

____________________________________________________________

 



Póki co mamy do nadrobienia coś z wcześniejszej przeszłości

– czyli skąd się wziąłem, kim byłem i jestem …
Ja, wyzywany przez hanysy: ‘gorol syn chadziajki’ a w innych miejscach Polski często wyzywany od hanysów tylko dlatego, że mieszkam teraz na Śląsku …

*

Pod koniec 1971 roku mama zdecydowała się wyjechać z Dzierżoniowa na Śląsk

– no a ja razem z nią. Niby było mi w Dzierżoniowie i Bielawie bardzo dobrze, miałem prześliczną i max sexowną dziewczynę z Bielawy, która (powtórzę to bo warto) była moją pierwszą w życiu dziewczyną i max wielką miłością. Życie miałem ciekawe, zrobiłem się lokalnie popularny, zarabiałem jakąś tam niewielką kasę, ale kusił mnie jednak wielki Śląsk, większe miasta i być może jakieś nowe, ale bliżej nieokreślone plany, marzenia …

____________________________________________________________

  

HANYSIAKOWO / ZAGRYZIAKOWIE --- „przywitanie” …

„dewej gelt i mycka gorolu bo ci ryjok sciulomy”.

 

Jechałem nie wiedząc gdzie jadę, a co boleśnie wylazło na wierzch dopiero na miejscu. Jadąc na Śląsk wydawało mi się że jadę tylko na inny kawałek Polski. Nic z tego … Administracyjnie to oczywiście Polska ale na miejscu to tygiel w którym pomieszane grupki etniczne zagryzają się od lat (zagryziakowie) !!

Matka załatwiła starą i zdezelowaną ciężarówkę z PKS Dzierżoniów. Ładowaliśmy na nią nasz dobytek chyba z 2h. Był styczeń 1972 roku – zimno. Zakopałem się pod stare kołdry na pakę tej ciężarówy i jechałem południowymi drogami z Dolnego na Górny Śląsk. Wreszcie dotarliśmy. Już po drodze wyczuwałem w powietrzu jakiś przemysłowy smród czy gaz, max nieczyste powietrze.

Było już późne popołudnie gdy ciężarówa zatrzymała się w Rudzie Śląskiej dzielnicy o nazwie Nowy Bytom, a dokładniej w miejscu zwanym przez tubylców z niemiecka Schlafhaus (teraz zburzony) tuż obok huty oraz zasyfionej i max patologicznej wtedy dzielnicy robotniczej Kaufhaus.

Wyskoczyłem z paki w nos ‘walnął mnie’ niesamowity smród przemysłowy (HUTA oraz NIEDALEKA KOKSOWNIA) i ujrzałem zgraję brudnych dzieciaków gadających lokalną gwarą co wydało mi się nieco dziwaczne oraz straszny brud dookoła. Wyjeżdżając z Dzierżoniowa widziałem pola zasypane białym i czystym śniegiem – tu natomiast śnieg był mocno przysypany jakimś czarnym syfem i do śniegu niepodobny. Schlafhaus od starej, wyeksploatowanej i trującej na maxa Huty ‘Pokój’ dzieliła tylko ulica.

Przenosiliśmy te nasze graty na drugie piętro do dwuizbowego dość obszernego i wysokiego chyba na 4 metry mieszkania. Mnie to mieszkanie nie za bardzo interesowało bo wiedziałem że póki co będę mieszkał w innym miejscu Śląska, a docelowo w USA - miałem inne plany.

 

1972 ...

A zatem byłem już na Śląsku. Pierwszy raz w życiu zetknąłem się z ludźmi mówiącymi śląską gwarą, bardzo często niezrozumiałą wtedy dla mnie. Zadziwiły mnie też charakterystyczne na Śląsku czerwone i zielone okna oraz niesamowity brud i smród dookoła. Zamieszkaliśmy w Rudzie Śląskiej, dzielnicy o nazwie Nowy Bytom, a dokładniej pod-dzielnicy zwanej z niemiecka - Schlafhaus (wymawianej tu w uproszczonej formie ‘szlafałz’) czyli dom sypialny / hotel robotniczy dla hutników, którym był kiedy powstawała huta ‘Pokój’ niegdyś zwana „Friedenshutte”. Na Śląsku dużo było takich poniemieckich nazw i powiązań z racji tego że przed 2-gą wojną światową Polska graniczyła tu z Niemcami i większość Śląska była niemiecka, a prawie wszystkie huty, kopalnie, itp. należały do kapitału niemieckiego. Po wojnie ‘Szlafałz’ przerobiono na mieszkania dla rodzin hutników. Mieszkaliśmy tam u znajomego mamy i jej nowego partnera jakieś 2 lata, po czym mama przestała się z tym partnerem dogadywać i rozumieć. Z życiowej konieczności musiała się prosić o przydział jakiegoś mieszkania. Trwało to trochę ale w końcu dostała własne mieszkanko z huty w sąsiedniej dzielnicy o nazwie ‘Kaufhaus’ – pochodzącej od znajdującego się tu ogromnego niegdyś domu towarowego, zamienionego po wojnie głównie w biurowiec i ze dwa sklepy na parterze. ‘Kaufhaus’ wymawiany przez mieszkających tu ludzi ‘Kafauz’ – to było osiedle robotnicze składające się z niewielkich, dwupiętrowych domów nazywanych tu familokami. Mieszkania były małe i składały się zazwyczaj z kuchni i pokoju, a biedniutkie i drewniane ubikacje czyli klasyczne wsiowe dziury w deskach były na zewnątrz. Mieszkańcy tej dzielnicy to byli w 99% robotnicy z huty ‘Pokój’. Wielu z nich chlało na maxa alkohol każdego dnia (pewnie ze „szczęśliwego” życia jakie tu pędzili) co prowadziło często do okolicznych rozrób i burd. Była to dzielnica mocno zaniedbana, brudna, niezwykle ponura i straszliwie skłócona społecznie (hanysy z gorolami na kupie) – słowem ŚLĄSKA PATOLOGIA !! Przeżyłem w niej jakieś dziesięć paskudnych lat, każdego dnia marząc o wyprowadzce – ucieczce wręcz. Pewnym oderwaniem od szarej rzeczywistości było moje marzenie o karierze discjockeya dyskotekowego. Robiłem co mogłem aby urzeczywistnić to marzenie. Pewne sukcesy miałem ale lepsze były jeszcze przede mną …

Na mój list, że szukam podobnych sobie deejayów - wydrukowany w 1971 roku w ‘Sztandarze Młodych’ w rubryce „muzyka niepoważna” Romana Waschko - odpowiedziało tylko dwóch deejayów z Polski - Andrzej Matuszek i Kazik Jarząbek – obaj z Siemianowic Śląskich. Późną zimą (chyba marzec 1972) spotkałem się z Kazikiem i Andrzejem – w mieszkaniu Kazika w Siemianowicach Śląskich. Siedzieliśmy zatem w tym mieszkaniu Kazika z gorącymi od marzeń i pomysłów głowami, planując wspólne działania, które miały niebawem nieuchronnie nastąpić.

 

***

Póki co jednak musiałem zadbać o kilka bieżąco-życiowych spraw. Upomniało się o mnie wojsko. W PRL – każdy młody człowiek musiał iść do wojska na dwa lata. Były sposoby aby tego uniknąć – wspomniałem już o tym wcześniej w innym kontekście. Jednym z nich była praca górnika w kopalni węgla kamiennego, których akurat na Śląsku było multum.

 


tu 'wylądowałem' w 1972 roku na Śląsku
wtedy było to już przebudowane na pojedyncze mieszkania




MOJE MIEJSCE …
Nowy Bytom {Schlafhaus, Kaufhaus, Fryna}


Nowy Bytom stał się silnym ośrodkiem przemysłowym skupionym
wokół huty i kopalni „Pokój” (dawniej Friedenshütte i Friedensgrube).
W październiku 1921 roku przesądzona została przynależność
niemieckiego Friedenshütte / Nowego Bytomia do Polski.

Następnego dnia mojego pobytu na Śląsku „wyszedłem na miasto” aby z bliska zobaczyć jak to wszystko wygląda. Zdziwiły mnie czerwone i zielone ramy wielu acz nie wszystkich okien. Dziwaczne to było bo dotychczas znałem ramy białe z Polski i nie tylko. No nic taki region, tacy ludzie i takie mają okna – pomyślałem. Ludzie wydawali się jacyś tacy szarzy i przybrudzeni, smutni, zamyśleni by nie napisać że wyglądający jak bezkontaktowi, zablokowani / odjechani, a może to ten ogólny klimat smrodu i brudu – szkodliwej chemii w powietrzu i na ziemi wywierał na mnie takie podfałszowane wrażenie ?

 



--------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawostka!

- czerwona farba na oknach? PODOBNO, zwyczaj malowania czerwienią zwaną mahoniem, miał dość proste początki. Był to kolor, który najczęściej w zakładach kopalnianych zostawał. A jako, że górnicy od czasu do czasu mogli zabrać ze sobą coś do domu, to zabierali i malowali tym okna. Zwyczaj ten jest praktykowany do dzisiaj, a konserwator zabytków ściśle przestrzega zasad zanim wyda zgodę na wymianę okien. Ja wymieniłem swoje jakieś 10 lat temu na nowoczesne i plastikowe i zanim to zrobiłem musiałem uzyskać zgodę konserwatora zabytków na kształt i kolor (zielone). Zielone okna. PODOBNO, lokatorzy tych mieszań byli pracownikami hut, a w hutach była nadwyżka farby zielonej. Ile w tym prawdy? Nie wiem… --- jest jak jest i w niczym to nikomu nie przeszkadza :-) Ot taki sobie „urok Śląska” w niektórych starych i zacofanych jego miejscach …

--------------------------------------------------------------------------------------


Zaszedłem do niedalekiego i dość obszernego sklepu ‘PSS Społem’ urządzonego na parterze wielgaśnej, solidnej i ładnej acz starodawnej budowli o nazwie KAUFHAUS czyli dom towarowy, który teraz już tym domem towarowym nie był. Teraz był to jedynie obszerny sklep na parterze. Tubylcy zwali ten sklep „Delty”, że niby taki wygodniejszy skrót od ‘delikatesy’. Zbudowano to w 1904 roku przy dość dużej i rozwojowej wtedy hucie jako największy ponoć w Europie tamtych czasów dom handlowy gdzie handlowano masą przeróżnych towarów od parteru po najwyższe piętra. W 1972 roku (za wyjątkiem parteru) był to biurowiec ‘PSS Społem’. Towary w sklepie nie różniły się niczym szczególnym od tych z Dzierżoniowa czy innych miast ówczesnej PRL-Polski.

Znałem już ‘Delty’, widziałem ze wszystkich stron ten legendarny dom handlowy ‘Kaufhaus’ – mogłem zatem przejść dalej zawracając od Kaufhausu, przechodząc obok Schalfhausu, huty, placówki straży pożarnej, parterowej łaźni przez hutniczy przejazd kolejowy obok dyrekcji huty ‘Pokój’. Za tym przejazdem (taka granica umowna) zaczynała się już inna dzielnica – Nowy Bytom zwany przez tubylców - Fryna. Na Frynie zaczynał się jakby inny śląski świat. Szło się szerokim chodnikiem pomiędzy gęsto posadzonymi (dwa rzędy) drzewami kasztanowymi (póki co bez liści bo był styczeń). Stały tu ładne i okazałe kamienice oraz wille hutniczych niegdyś gonzów – teraz zamienione na przedszkola, itp.. Tu były i są nadal poczta, kościół oraz duży o specyficznej architekturze, okazały Urząd Miasta. Dzisiaj po latach patrzę na to wszystko inaczej. Zaszły tu też, co naturalne, duże zmiany. Warto jednak w tym miejscu zatrzymać się chwilkę i zaprezentować historię MOJEGO MIEJSCA NA ZIEMI, mojej dzielnicy w mieście – tak jak ja to widzę i mam zapisane w pamięci oraz wspomnieniach.


--------------------------------------------------------------------------------------

* kafhaus – osiedle ‘kaufhaus’ w latach powojennych aż do jego wyburzenia (większości familoków) w latach '90 - wyglądało przeohydnie - - - BRUD, SMRÓD, BŁOTO, MAX MENELNIA I PATOLOGIA - słowem kliniczny przykład dziadostwa i zacofania - obraz nędzy i rozpaczy – ludzkiego upodlenia !! 

Słynna ulica ‘gwardii ludowej’ max-lokal-menelnia, wstyd i hańba Śląska i Polski lat '70 --- total zasyfiona truciznami dzielnica robotnicza przy hucie ‘pokój’ zamieszkiwana przez patologiczny i rozpijaczony element robotniczy, nadający się jeno to prymitywnej / fizycznej / wyniszczającej roboty w hucie. W latach '70 mieszkałem z rodziną w  familoku na parterze - pamiętam te czasy i to miejsce jako istne piekło na ziemi !

* schlafhaus – „Szlafhaus” czyli dom sypialny. Był to budynek ogromnych rozmiarów, w którym znajdował się dawniej hotel robotniczy. W ‘prl’ – podobnie jak niedaleki ‘kaufhaus’ - - - BRUD, SMRÓD, BŁOTO, MAX MENELNIA I PATOLOGIA - słowem kliniczny przykład dziadostwa i zacofania - obraz nędzy i rozpaczy – ludzkiego upodlenia !! 


DZIEŃ DRUGI …

Drugiego dnia wcześnie rano „wyszedłem na miasto” i poszedłem na niedaleki przystanek tramwajowy nr 9, aż tu nagle napadło mnie dwóch hanysiaków blablających bełkotliwie jakąś śmieszną i brzydaśną lokalną gwarą – takim zniekształconym i zniemczonym językiem polskim. Prawie nic nie rozumiałem czego ode mnie chcą za wyjątkiem tego, że jestem w opałach i chyba dostanę łomot. Nie myliłem się … Poczułem zaraz bęcki na twarzy, głowie i plecach. Walili we mnie jak w jakiś worek treningowy. Całe szczęście że zima była mroźna i byłem grubo ubrany. Odzież niwelowała chyba o połowę siłę tych ciosów – no za wyjątkiem tych w twarz i głowę. Co umiałem to oddawałem ale to tylko pogarszało moją sytuację. Nie byłem w stanie wygrać z dwoma łobuz-chachar-hanysiakami. Powalili mnie na błotnistą ziemię i opróżnili kieszenie. Jak skończyli i uciekli to zacząłem się zbierać. Obok (całe szczęście w nieszczęściu) leżał mój portfel w którym brakowało tylko kasy – nie wiele i tak było tej kasy – ale dla lokalnych hanys-pato-meneli to chyba wystarczyło na kilka butelek czegoś najtańszego czym oni zwykli się zaprawiać. Mnie najbardziej cieszyło że zostawili portfel z dokumentami – no bo przecież jechałem przyjmować się do pracy. Takie lokalne, „hanysie przywitanie na Śląsku”. Zapamiętałem to bo było to pierwsze z czego poznałem Śląsk i te ich krzyki w hanysiej gwarze --- „dewej gelt i mycka gorolu bo ci ryjok sciulomy”.

Poobijany wróciłem do mieszkania wywołując przerażenie matki, która krzyczała że trzeba z tym iść na milicję. Jej nowy partner jednak mocno to odradzał stwierdzając że tu tak jest i że nic to nie da, że tłuką się przyjezdni z lokalnymi i że jedyne co można to unikać starcia. Widać było że był zastraszony i nie chciał problemów. Zapamiętałem te dwie hanysie mordy i widywałem potem wielokrotnie zapijaczonych i szlajających  się po mieście. Nie zaczepiali mnie już jednak. Z biegiem lat wyglądali coraz gorzej i gorzej aż wreszcie zniknęli co oznaczało że zmarli tak samo jak wielu im podobnych znanych mi hanys-meneli. Kilka dni później (już wykurowany i ponownie „piękny” :-) pojechałem do Zabrza aby realizować mój plan przeprowadzki na Śląsk, a mianowicie konieczność pracy w kopani co dawało mi zwolnienie od znienawidzonej przez młodych służby wojskowej w komuszej PRL-armii.


Wyzywanie oraz krzywdzenie przyjezdnych i osiedlonych na Śląsku to jakby sport jakiś, mania ulubiona hanysiaków ... Coś czego nie spotyka się już nigdzie w Polsce, a i na świecie chyba też !! Mieszkałem w wielu miejscach, najdłużej w USA i nigdy, nikt mnie tam nie wyzywał choć byłem 'wyraźny' przyjezdny. No a tu na Śląsku przez ponad 50 lat byłem przez hanysiaki wielokrotnie wyzywany, wypędzany, krzywdzony, prześladowany --- i nadal to trwa.
 

____________________________________________________________

 

GOROL / HANYS MANIFESTO

Mam teraz 72 lata (2024). Wychowałem się w Dzierżoniowie (Reichenbach) na Dolnym Śląsku. W dzieciństwie mało na to zwracałem uwagę ale zauważałem ludność niemiecką / śląską - mieszkającą koło nas. Nie działa im się krzywda. Ani nie widziałem ani nie słyszałem aby ich ktokolwiek prześladował – pomimo, że byli to Niemcy czyli naród z którego wielokrotnie wypełzła na Europę pożoga wojenna. Wręcz przeciwnie moja mama przyjaźniła się z paroma Niemcami. Mnie głównie utkwiło w pamięci, że dziwnie mówili po polsku czyli z twardym niemieckim akcentem. W szkole nauczono nas jaką krzywdę wyrządzili Polakom Niemcy. Uczono nas też że, tą krzywdę wyrządzali nie wszyscy Niemcy. Byli też tacy, którzy nienawidzili ‘hitlera’, tego co zrobił oraz tych którzy go popierali – czyli większość Niemców. Ci Niemcy z Dzierżoniowa woleli mieszkać w Polsce nie chcieli jechać do Niemiec – mówili, że nie chcą mieszkać razem z tymi którzy jeszcze nie tak dawno ochoczo hajlowali i mienili się „rasą panów” popierającą ‘hitlera’. Sporo też koło mnie mieszkało ludności żydowskiej i ze wschodnich terenów przedwojennej Polski. Miałem kolegów i koleżanki zarówno pośród Niemców jak i Żydów. Właściwie my dzieciaki nie zauważaliśmy pomiędzy sobą takich różnic. Żyliśmy sobie tym naszym powojennym życiem rano w szkole, a po południu drąc spodnie na gruzach czy pobliskich drzewach.

Wnerwia mnie jak ktoś wyzywa mnie od „goroli” tylko dlatego, że on akurat szwargoli swoją regionalną hanys-gwarą, a ja mówię czysto po polsku i z tego powodu uważa siebie za lepszego czy jedynego „władcę” Śląska. Wnerwia mnie też jak pojadę w inne miejsca Polski gdzie inni Polacy szwargolą znowu jakąś swoją, inną gwarą, a mnie jako Polaka ze Śląska wyzywają od „hanysów”. Co to za dziwaczne i przeohydne podziały. Kto i kiedy zaprowadził to w nasze życie i po co ?! Pewnie nie szybko to się uda ale definitywnie należy dążyć do likwidacji takich fałszywych podziałów. Upatruję w tym szansę na śląską normalność czyli zjednoczenie wszystkich mieszkających tu ludzi. Na Śląsku mieszka nas około 4-5 milionów i wszyscy powinni się tu czuć u siebie oraz dobrze. Nie powinno tu być żadnych ruchów dążących do nikomu już dzisiaj niepotrzebnej i utopijnej, przedwojennej - tzw. „autonomii Śląska” czy (co gorsza) oderwania go od Polski („opcja niemiecka”). Są to ruchy kreujące jedynie niezgodę i ferment w społeczności śląskiej / polskiej. Ostatnimi czasy często widać i słychać oszołomów co to głoszą – NIE JESTEM POLAKIEM – jestem  „narodowości śląskiej” ... A gdzie "naród śląski" ma swoje państwo albo kiedy miał no bo bez państwa nie było i nie ma narodu a jeno science fiction (SF) political służące rozrabiactwu. Albo z jakiego państwa Ślązacy wyemigrowali że teraz można ich nazwać narodowością (mniejszością narodową) ? Śląsk to tylko region Polski z własną gwarą itd. jak kilka innych regionów w których nikt nie namawia do odrzucania prawdziwej narodowości polskiej na rzecz SF. Powstańcy Śląscy bili się i umierali za wyrwanie ze szpon germańskich i przyłączenie do Polski. To co mieli rację czy się mylili ?? Szanujemy ich za to czy nie ??

… i jeszcze coś ważnego o czym należy ciągle przypominać !! …

Powstańcy Śląscy – walczyli o wolność Śląska z Niemcami. Nigdy nie walczyli przeciwko Polsce / Polakom. Oni chcieli wydrzeć Śląsk z łap niemieckich i przyłączyć do Polski. Jakby się dziś czuli widząc nieuki i wywrotowcy, zwykłych rozrabiaczy - jakichś neofaszystów czy co(?)  niszczących ich dzieło ??

 

Z konieczności życiowej przeprowadziłem się na Śląsk w 1972 roku i doświadczyłem natychmiast właściwego tubylcom (HANYSY) szyderstwa, prześladowań, a nawet przemocy !! – kierowanych przeciwko takim jak ja --- GOROLOM !! --- tak oni (ci niby Ślązacy) nas tu wyzywali, a co słyszy się do dziś !! Obce mi były takie podziały bo przyjechałem z miejsca (Dolny Śląsk) gdzie ludzie żyli zgodnie i spokojnie. Zaraz poczułem się na Śląsku obco i niechciany dlatego mam cholerną alergię na tą ichnią „śląskość” !! – opartą na ciemnocie, ksenofobii, prymitywie i zacofaniu – taki śląski skansen kulturowo-obyczajowy. Żyję tu z hanysami ponad 50 lat. Wiele mnie razi i wnerwia ale potrafię to stolerować i żyć z tym bo tacy są i niech sobie będą - TRUDNO. Boli mnie jeno ich wywyższanie się nad innymi, takie śląskie over-ego (przerośnięte ego). No bo w niczym nie są lepsi od tych którzy tu się osiedlili później niźli oni. Przed hanysiakami żyli tu też (co często podkreślam) jacyś wcześniejsi osiedleńcy ale wymarli i ich głosu na temat hanysiaków już nie słychać. Pełno tu synów i córek „chadziajów”, a są jeszcze ich dzieci czy wnuki wyzywane z niemiecka „krojcoki - pokrzyżowańce” – tak nas wyzywają hanysiaki, no bo przecież nie Ślązacy=Polacy.

**

W bezpośrednim starciu poglądów na Śląsku mają miejsce takie oto opinie czy fakty:

*Czy to ‘gorole’ wywieszali w 1939 r. hitlerowskie flagi w takiej ilości, że nie było widać fasad budynków!

*To nie oni z entuzjazmem i zbiorowo podpisywali volkslisty, podnosili ręce z pozdrowieniem „sieg heil” i kolaborowali bez przymusu. To nie oni paradowali w mundurach Wehrmachtu, SS, czy ubrankach NSDAP czy Hitlerjugend. Do dziś ‘gorole’ pytają: Czy to, że 99% mieszkańców Śląska podpisało volkslistę było zdradą narodową, czy nie? Mieliśmy prawo traktować hansyów jak Niemców, czy nie? Czy takim ludziom można było, bez żadnych wahań, powierzać stanowiska tuż po wojnie, czy nie?

*Nie wszyscy, aż tak idealizują „swój Śląsk”. Inne spojrzenie na Heimat (hajmat) miał Horst Bienek, urodzony w Gliwicach pisarz niemiecki, który tak charakteryzował współziomków:

”Kopalnia, gospoda, kościół, łóżko – to cztery słupki górnośląskiego baldachimu, albo mówiąc dosadniej: pracować, chlać, modlić się i spółkować, z tym był Górnoślązak właściwie szczęśliwy. Zapewne chciałby zarobić nieco więcej pieniędzy, aby więcej wychlać i chciałby też więcej pieprzyć, aby móc się więcej spowiadać…”

*Historia, czy ktoś chciał, czy nie, wymieszała na Śląsku hanysów z gorolami. Dla jednych zniszczyła cywilizację, dla innych tylko podniszczyła cofko i zbędny śląski skansen.

* W 1989 r. Otto von Habsburg, deputowany CSU, zgłosił w Parlamencie Europejskim propozycję ponownego plebiscytu na Górnym Śląsku. Choć w Strasburgu nie została potraktowana poważnie, to na Śląsku nie przeszła bez echa – a jakże.

*Jak nazwać urodzonego i wychowanego na Śląsku, albo jego 90 letniego ojca, który tu mieszka i pracuje życie całe, ponad 70 lat – że niby kim jest i skąd ?

*A czy w innych miejscach świata poróżnia się i wyzywa innych przybyłych no np. w Nowym Jorku czy Los Angeles ? Czy oni tak, jak to ma nadal miejsce tu na Śląsku, wyzywają siebie wzajemnie, szydzą, kpią, dokuczają ?




tragiczna, poniemiecka patus-familok-dzielnica 
robotnicza KAUFHAUS w której żyłem ponad 10 lat
(brud, syf, menelnia i patologia)


w tej ruinie poniemieckiej, na dole po lewej, te zielone okna, 
mieszkałem (niczem w obozie koncentracyjnym) 
cierpiąc niewyobrażalne katusze ponad 10 lat




Ruda Śląska / Nowy Bytom / Kaufhaus / Fryna
i lokalna trucicielka 'huta pokój'


w takich nieludzkich warunkach, bezsilny wobec całego PRL badziewu
musiałem tu żyć i wychowywać moje dziciaczki, narażając nas na choroby czy śmierć ...

czytaj też --- https://rudaslaska-ruda-slaska.blogspot.com/p/dzieci-kaufhausu.html


___________________________________________________________

 


Więcej w dwóch książkach dostępnych na empik.pl albo u mnie pawul70@gmail.com:



MOJE KSIĄŻKI NA empik:
(bardzo łatwy dostęp / tani zakup)

GOROL – syn chadziajki
https://www.empik.com/gorol-syn-chadziajki-pawul-jan,p1578902631,ebooki-i-mp3-p

JANUSZEK – chłopaczek z Dzierżoniowa na Odzyskanych Ziemiach Zachodnich
https://www.empik.com/januszek-dzieciaczek-z-dzierzoniowa-na-odzyskanych-ziemiach-zachodnich-pawul-jan,p1581201310,ebooki-i-mp3-p

 

ORAZ INNE:



DISCJOCKEY – zdeptane marzenia
https://www.empik.com/discjockey-zdeptane-marzenia-pawul-jan,p1581201152,ebooki-i-mp3-p

MODELKA profesjonalna – poradnik
https://www.empik.com/modelka-profesjonalna-poradnik-janek-pawul,p1588111672,ebooki-i-mp3-p

 

… dwie książki po angielsku:



SILENT RECORDS – disco history
https://www.empik.com/silent-records-disco-history-jan-yahudeejay-pawul,p1590725867,ebooki-i-mp3-p

YAHUDEEJAY – trampled dreams
https://www.empik.com/yahudeejay-trampled-dreams-pawul-yahu,p1588113184,ebooki-i-mp3-p

 

… dwie książki po angielsku poza ofertą empik – TYLKO U MNIE:

ITALIAN DISCO HISTORY --- https://italian-disco-history.blogspot.com/

DEEJAY’s --- https://deejays-dj.blogspot.com/

 

 

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz